2007-02-27

to 24 był lutego ....



Złośnica była w końcu na szantach w Krakowie. Wybierała się tam już kilkarotnie, ale zawsze wiało w innym kierunku. Tym razem szczęśliwie dopłynęła do Krakowa. Imprezowanie wraz z 23 innymi osobami rozpoczęła już w pubie "kuranty". Dwie godziny później halsując lekko i wesoło, ale jednak halsując bo kurcze jakoś dziwnie zawiewało , towarzystwo dotarło do Rotundy - sali z rewelacyjną "klimatyzacją" ;) . Złośnica lekko się rozczarowała wielkością sceny i ilością osób, które mogły swobodnie pooglądać koncert. Rozczarowujące było również to, że na całej sali porozstawiane były krzesełka i nie bardzo było jak poskakać. Po kilku przestanych kawałkach, Złośnica udała się w kierunku piwopoju i dostarczyła do swego krwioobiegu odpowiednią ilość substancji wprawiającej w dobry nastrój ( z sokiem oczywiście). Przy okazji spożycia posiedziała ze znajomymi i pośpiewała wpatrując się w telebim, na którym było lepiej widać co się dzieje na scenie niż przed samą sceną. Kilkanaście minut później na wspomnianej już scenie pojawił się zespół Mietek Folk. No i nie było przebacz. Złośnica porwała kogo się dało i poszła skakać pod samiusieńką scenę nie bacząc, że depcze po palcach osoby siedzące w pierwszym rzędzie. Została tam już do końca koncertu, a towarzyszący jej skakacze dzielnie donosili płyn dodający energii (z sokiem oczywiście). Pograli jeszcze mechanicy i kowal i nastał niespodziewany koniec. Było już po 2. Złośnica dopadła toalety i bardzo się zdziwiła. Były tam 2 kabiny i ... dwie kolejki. Jedna przeznaczona dla pań z kłopotami żołądkowymi. Ktoś ma jakiś pomysł skąd nagle taki pomór wśród narodu ? Jednak trzeba pochwalić kolejkowiczki za pomysłowość. Ta sikająca kolejka przesuwała się znacznie szybciej i czyściej. Ekipa wyszłia przed Rotundę i okazało się, że straszliwie wieje. Ojojo niektórych trzeba było wziąć na hol i doholować do Starego Portu. Udało się szczęśliwie dohalsować w 30 minut - po drodze śpiewając w niebogłosy. O dziwo znaleźli duży stolik- co prawda nieco oddalony od sceny ale jednak stolik. Zmęczeni potworną halsówką i przewiani wiatrem podnosili się na duchu i ciele życiodajnym piwem. Złośnica z sokiem oczywiście. No i wszystko zaczęło się od początku. Gitara poszła w ruch gardła wydały bardziej lub mniej fałszywe tony i zabawa trwała. Niestety gitarzysta się złamał jak czerpak w kawale. Złośnica korzystając z resztek jasności umysłu jakie jej pozostały, dyskretnie przeniosła się pod scenę by kontynułować wycie: "kochany boję się twoich pooowrootów ". Dobrze, że zespół grał głośno. Gdy zegarki nieubłaganie i jednogłośnie wskazały godzinę 5 - kierowca zarządził odwrót. Całą drogę Złośnica wspominała dawne mazurskie czasy. Śpiewy w tawernach (otwartych do ostatniego gościa a nie tak jak teraz do 23 - zgroza), spanie na ławkach w "kufelku", wycie w "Zęzie" jak również niekończące się ogniska przy gitarze Gibona. To były czasy. Złośnicy na myśl przyszły też katowickie Tratwy, pierwsze kontakty z alkoholem wysoko procentowym, powroty z zapchanym samochodzie. Tak, to były piękne czasy.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nie zbierają już haraczu za dostęp do toalety ? ;-)

Złośnica pisze...

nie :)

Anonimowy pisze...

To przynajmniej tyle się zmieniło :-) Pamiętam, że nie dość że za bilety się płaciło zawsze, to jeszcze zeta chcieli za oddanie z powrotem piwka ;)

Anonimowy pisze...

tak, cymesik pod spodkiem ;-)

Złośnica pisze...

hihih ciiii bo się wyda ;-)

Anonimowy pisze...

już się trochę wydało :-) ale nic więcej nie dodam :-)