2007-01-12

gdzieś na Atlantyku...

Dawno temu, na pokładzie starego brygu, gdzieś na Atlantyku...

Duże napięcie związane z podejrzeniami o niezrównoważenie psychiczne jednej z załogantek powoli narastało. Opowiadane szeptem coraz "ciekawsze" historie z jej życia usłyszeć można było niemalże w każdym zakamarku. Co odważniejsi (po wcześniejszym upewnieniu się,że zainteresowanej nie ma w pobliżu) nazywali ją czarownicą. No i kto miał u tej, której imienia boję się wymówić, najbardziej przechlapane? Oczywiście wasza ulubiona Złośnica! Nikt już pewnie nie pamięta o co poszło, ale obie panie, delikatnie rzecz ujmując, pluły jadem i iskrzyło im z oczu, gdy tylko znalazły się w odległości pozwalającej na kontakt wzrokowy. Cała sytuacja była o tyle trudna, że dzieliły ze sobą jedną kajutę. Złośnica nie wierzyła w opowieści o rzucanych przez (jak to mówili w Harrym Potterze) sami-wiecie-kogo (SWK) urokach i ściąganiu nieszczęść na podpadnięte osoby, aż do feralnego dnia. Z jak zwykle zaspała na "banderę". Gdy zadźwięczał dzwonek wzywający załogę na rufę, półprzytomna wyskoczyła z koi i pobiegła. Po drodze natknęła się na SWK. Ich spojrzenia spotkały się dosłownie na 3 sec, jednak Z poczuła się nieswojo. Zaraz potem potykajac się o próg zapory, runęła jak kłoda twarzą uderzając o podłogę . Przypadek ? Kilka godzin później Z dzielnie stała przy sterze i usiłowała płynąć w wyznaczonym kierunku. Na mostku panowała sielankowa atmosfera. Nie wiedzieć skąd nagle pojawiła się ona. Skrzyżowały spojrzenia i nagle Z straciła panowanie nad kołem sterowym, oberwała nim prosto w szczękę i upadła na greting. Do tej chwili wydawało się Złośnicy, że te gwiazdki, które widzą bohaterowie kreskówek po zderzeniu z murem to tylko fikcja. Niestety, przekonała się ,że po silnym uderzeniu faktycznie widzi się gwiazdki. (masakryczne uczucie mówiac między nami) No ale jak to Z ma w zwyczaju zacisnęła ząbki mocno (przy okazji sprawdzajac czy któryś nie wypadł) i stanęła do steru. Oficer zaproponował zmianę. Odmówiła. Dzielnie dotrwała do chwili, gdy sami-wiecie-kto oddaliła się z pola widzenia i siarczyście klnąc oddała ster. Wieczorem, gdy siniak na żebrach był już ogromny a szczęka bolała przy każdym wypowiadanym słowie, Zlośnica podjęła decyzję. Niby nie wierzyła w to, że SWK jest czarownicą, niby zwalała wydarzenia minionego dnia na własne wrodzone kalectwo, jednak postanowiła dmuchać na zimne i zastosować się do zasady "keep friend close but enemy closer". Wyjęła schowaną na czarną godzinę buteleczkę Martini Bianco i udała się do pochlipującej w kabinie SWK.(powód pochlipywania i zamykania się w kabinie oraz odmowy przyjmowania posiłków do dziś pozostaje zagadką) Po wspólnym opróżnieniu buteleczki stosunki dyplomatyczne zostały ponownie nawiązane a prześladujące Z "nieszczęścia" ustały.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

ale ta Złośnica jest podstępna ;-)

Złośnica pisze...

raczej bojazliwa, cholera a co by bylo gdyby ona serio serio byla siakas czarownica ? :D jakby sie Urwi dowiedzial to by ja podpuscil i moglabym nie wrocic w jednym kawalku z rejsu hehe ;)

Anonimowy pisze...

podpuszczalem .... ale diabel widocznie zlego nie bierze...

Anonimowy pisze...

oj no juz :] ja przeciez tylko zartowalem :]

Anonimowy pisze...

a/me podaje Leksiątku młoteczek

Złośnica pisze...

mloteczkiem w urwiego ? sasasasa :DDDD