2006-08-18

wyjechana Złośnica

Stało się. Za kilka godzin wsiadam w samolot i lecę się powakacjować. Nie będzie mnie 2 tygodnie.Cieszycie się ? No pewnie, że się cieszycie! Jakiś chochlik chciał mi pokrzyżować plany, ale się nie dałam! schował paszport? nie szkodzi! tam gdzie jadę wystarczy dowód, podobno nawet stary.Wysłał mi tego wstrętnego i podstępnego wirusa? no i co? Leki zabieram ze sobą. Zabieram również duży zeszyt i dwa długopisy więc jak wrócę będzie co czytać, obiecuję.

Żebym nie była gołosłowna dodam, że w przygotowaniu są już notki :

"hej DJ zgaś te światła" - ze specjalną dedykacją dla Urwi`sa
"co się stało z agrestem? - czyli Złośnica na tropie "
"noc druga - czyli następna po pierwszej "
"mama i internet"
"noc + cmentarz = rekord świata w bieganiu przełajowym"


Byłabym zapomniała ... mimo obietnic i gróźb, że nie zabiorę, jednak zabieram mój już prawie do dupy przyklejony telefon komórkowy (no bo skąd będę wiedzieć jak chlopaki bardzo japońców zbili w poznaniu ??? ) więc smski mile widziane :)

 

Pierwsza noc - wcale nie ta najgorsza


W morze wypływaliśmy gdy zapadał zmierzch.Pomachaliśmy lądowi i schowaliśmy się pod pokładem bo pogoda była parszywa. Wiało 6B, padał deszcz i było okropnie zimno.Mając swiadomość, że za kilka godzin obudzą mnie i trzeba będzie stać przy sterze zaległam w koi.Ciężko było zasnąć bo w głowie kłębiła się masa myśli. Tęsknota za Misiem, emocje całego dnia, strach przed chorobą morską, niepewność przyszłych godzin a co dopiero dni.Zmęczona myśleniem o tym wszystkim niewiedzieć kiedy zasnęłam. Pewnie śniło mi się coś ładnego i byłoby całkiem przyjemnie gdyby o 0345 mnie nie obudzili - "wstawaj zaraz wachta, załóż sztormiak bo wciąż pada". Zanim otworzyłam oczy już usłyszałam, że w toalecie wymiotują na zmiane przynajmniej 2 osoby. Czyżby ominęła mnie jakaś dobra impreza ?? 30 sec później zrozumiałam, że to nie impreza, to to cholerne bujanie ! Mój żołądek zaczynał powoli się budzić i domagać dołączenia do "balangowiczów". Zerwałam się z koi, złapałam w rękę sztormiak i buty i ubierając się w biegu wypadłam na pokład. Uderzyła mnie totalna ciemność. Była już prawie czwarta, ale niebo szczelnie zasłaniały ciemne chmury z których leniwie kapał deszcz. Zimne powietrze na chwilę uciszyło mój rozbujany żołądek. Dotarłam na mostek. Zgłosiłam oficerowi obecność i gotowość do służby. Ucieszył się. Z mojej wachty pojawiły się tylko 3 osoby. Na zmianę uczyliśmy się tak sterować tą rozbujaną karuzelą, żeby chociaż w przybliżeniu trzymała kurs. Było to piekielnie trudne. Odliczaliśmy minuty do końca wachty i marzyliśmy o tym, żeby już się połozyć. O 0745 obudziliśmy wachtę pierwszą, po podniesieniu bandery przejmowali po nas obowiązki. O 0750 zadzwoniłam na pobudkę. Jeszcze tylko bandera, kilka słów kapitana i będzie można iść spać.

2006-08-16

Zaatakowana


Dopadł ją niespodziewanie.W ciepły i słoneczny dzień otworzyła okno.Położyła się z książką na kanapie.Weekend bardzo dał jej we znaki więc po przeczytaniu kilku stron usnęła.Obudził ją przenikający każdą komórkę jej ciała chłód.Wiatr hulał po pokoju, na dworze padał rzęsisty deszcz.Zerwała się by zamknąć okno.Okryła się kocem i niczego nie podejrzewając ponownie zasneła.On już był w niej.Powoli lecz bardzo skutecznie ogarniał cały organizm.Spała niespokojnie.Przeciwciała walczyły z intruzem.Nie dały rady.W ukryciu rozwijał i uzbrajał swoją armię.Szykował się do ataku.Kilka godzin później gdy jechała pociągiem postanowił zaatakować.Warunki były sprzyjające.Jej osłabiony organizm popadał w kolejny sen przygnębiony panującym w przedziale zimnem i kołysany miarowym stukotem kół.Gdy się ocknęła już wiedziała. Gardło paliło okropnie, ciało drżało z zimna, czuła ból w każdym mięśniu.Ledwo dotarła do domu. Tak jak sądziła termometr wskazał 37,8 .Niedoceniła intruza.Łudziła się, że wystarczy porządnie się wyspać i wspomóc organizm dużą dawką witaminy C.Ranek przekonał ją, że ma do czynienia z poważnym i dobrze przygotowanym przeciwnikiem.Większą część dnia spędziła w łóżku.Normalnie pewnie byłoby to miłe.Nie tym razem.Była sama i do tego przegrywała walkę z panoszącym się wrogiem.Zapadała w sen na coraz dłużej.Wieczorem udała się po pomoc.Dostała skomponowany do jej potrzeb koktajl.Cholerny wirus- zaklnęła.Walka wciąż trwa.W piątek musi być już całkiem zdrowa.Musi.




 

No risk NO fun czyli na basenie uslyszane


Plywałam sobie spokojnie myśląc o tym i o owym i chcąc nie chcąc usłyszałam i podpatrzyłam taką sytuację: Para w wieku ok 55-60 przytuleni w wodzie do siebie.On recytował jej wiersze, ona śmiała się do niego jak nastolatka flirtująca z chłopakiem w sadzie.Nie istnało dla nich nic poza sobą.Widać było, że znają się od dawna.Rozumieli się niemalże bez słów, a jednak był między nimi żar, którego tak często brakuje parom z kilkuletnim stażem.Czy to jest "nawrót uczuć" czy poprostu tak naprawdę wygląda całe życie z tą swoją prawdziwą połową?
Pewnie odpowiedź na to pytanie znają tylko oni ...
Żeby im nie przeszkadzać skróciłam swoją przerwę, ale po 100 m znowu na nich wpadłam.Byli wciąż w tym samym miejscu, tak samo się przytulając.Teraz jednak ta pani uświadomiła mi, że kobiety i ich przekora nie mijają nigdy.Opowiadała właśnie o tym jak to w jakimś kalendarzu przeczytała cudowny wiersz o miłości.Mówiła,że ją zachwycił itp.Pan milczał.Ona najwyraźniej zmieszała się brakiem jakiejkolwiek jego reakcji bo dodała " no wiesz, cudowny,jak na taki sentymentalny bzdet" - dlaczego od razu tak zdyskredytowała ten utwór ? pewnie dlatego, że niczego bardziej nie pragnie jak tego, żeby on nigdy nie przestawał mówić do niej tych "sentymentalnych bzdetów".

o ile życie byłoby prostsze gdybyśmy go sami nie komplikowali !!!
ale może bez tych komplikacji i niedomówień byłoby poprostu nudne ?
jest ryzyko jest zabawa, tak czy nie ?

to pisałam ja ... specjalistka od komplikacji :)

2006-08-15

gdzie jesteś ?

Jak na pirata przystało wierzę w zabobony, czary, czarną magię, klątwy, pakty z diabłem, złe uroki, duchy, demony etc.
Wierzę, że dziewica na pokładzie przynosi pecha.
Wierzę w wędrówkę dusz i w to, że zmarli nas odwiedzają.
Wierzę w pecha i szczęście przypisane osobie i w to, że potrafią nas opuścić....

Czuję się teraz cholernie opuszczona.Jestem zła bo moje szczęście mnie opuściło i nie wiem dlaczego.Od czasów liceum czułam jego obecność.A może jej, sama nie wiem.Zdawałam egzaminy niedozdania,załatwiałam sprawy teoretycznie niemożliwe.Ludzie na roku wracali z odrzuconymi podaniami podczas gdy większość moich przechodziła bez mrugnięcia okiem.Mówili o mnie "dziecko szczęścia" niektórzy nawet troszkę się na mnie o to złoszcząc.Jeżeli czegoś bardzo mocno chciałam to mi się udawało.....
No i stało się ... moje szczęście się na mnie obraziło.Zabrało swoje zabawki i już mnie nie wspiera.Nie wiem czy to dlatego, że nie wykorzystałam jego pomocy tak jak powinnam ? kiedy ? nie wiem ... ostatnim dowodem jego istnienia jest fakt, że przeżyłam mimo iż nie powinnam. Od czasu operacji jestem rozkojarzona,sprawy praktycznie załatwione się komplikują,tracę pewność siebie. ....
Dziś jestem wyjątkowo rozżalona bo okazało się, że ja poprostu mam pecha.Rozpanoszył się w moim życiu i zaczyna mnie dobijać.Zgubił mi mp3 playera,paszpost(tydzień przed zaplanowanym wyjazdem). wczoraj odkryłam, że diabeł przykrył ogonem moją legitymację.Nie, nie inwalidzką - jeszcze studencką. Oliwy do ognia dolał fakt,iż kamera którą niedawno odebrałam z naprawy odmówiła ładowania baterii.

Szczęście moje wracaj .... tak bardzo mi ciebie brakuje .

Weekend część trzecia i ostatnia.

NIEDZIELA - czyli dożynki

Zabijcie mnie - to była pierwsza myśl po przebudzeniu.No ale jak na pirata przystało dzielnie się pozbierałam.Zajęło mi to kilka godzin , no ale to najmniej istotny szczegół.W porze wczesnego obiadu przygotowałam śniadanie (z drobna pomocą mamy za co dziękuję). Z pełnymi brzuszkami leniwie oddaliśmy się w krzyżowy ogień zawiłych pytań psychiatry ( w tej roli wystąpił warszawiak).Spokojnie przebiegające zajęcie przerwał dadi wpadając do nas z dzbankiem miodu pitnego własnej produkcji.Mniam mniam. Napój sprawił, że Giz zamiast jechać do domu i wspierać swoją biedną siostrę podczas inwazji gości, została godzinkę dłużej niż planowała.Po kilku głębszych łykach boskiego płynu jednak opuściła nasze zacne grono. Dopełniłam kubeczki do pełna i wyjęłam karty.Panowie zawiązali koalicję przeciwko mnie, no bo jak to może być żeby kobieta ich ogrywała i swoimi niecnymi postępkami przepchneli warszawiaka na sam szczyt tabeli. Wskutek niezadowolenia z przebiegu rozgrywki oraz zbyt dużej ilości miodu udałam się na krótką drzemkę. W tym czasie warszawiak czytał jakaś zboczoną ( jak sie później okazało ) książkę a Słodki budował jakieś niezidentyfikowane obiekty chyba latające.Zrobiło się późno.
W pośpiechu komponowałam strój na kolejny dzień rozgrywek Ligi Światowej, porządkowałam wszędobylski bałagan i krzyczałam na Warszawiaka.na kogo trzeba przecież. Odstawiliśmy Słodkiego w pobliże miejsca jego zamieszkania i wziuuu pognaliśmy na mecz.Pod namową Warszawiaka skusiłam się na piwo.Z sokiem.Połowa wylądowała w koszu.Co za dużo to niezdrowo.Z lekko skołowaną głową dobrneliśmy na trybuny.Bałam się,że przesiedzę całe spotkanie, bo nie czułam się najlepiej.Pierwsze piłki wprowadziły mnie w ogromny szał radości.Poderwałam się do dopingu a w moich żyłach zawrzała krew.Tak to byłam prawdziwa ja.Razem z Warszawiakiem darliśmy się aż miło.Kolejne akcje naszych wspaniałych siatkarzy dodawały sił by krzyczeć jeszcze głośniej.Gdy wygrali trzeciego seta myślałam, że się rozpłaczę z radości !!!!!wynik : 3:0 ... Amerykanie nie mieli szans.
BIAŁO-CZERWONE TO BARWY NIEZWYCIĘŻONE !!!!!
Po meczu pizza i spacer. Tak lubię.Znowu poszliśmy spać po 1.Rano o 6.12 pociąg do wawy .... kiedy ja się wyśpię ????

Weekend część 2

SOBOTA - czyli Warszawiak na prowincji

Budzik zadzwonił parę minut po 7. Co za koszmar, nie wstaję - pomyślałam, stawiając prawą nogę na podłodze. Z wielkim trudem doprowadziłam się do tzw stanu używalności publicznej. 7.45 wsiadłam w rudego i popędziłam do fryzjera.na wejściu dostałam kawę.Chyba nie wyglądałam najlepiej.Następne 3 godziny upłynęły na rozmowach z panną młodą oraz z jej przyszłą teściową i zadowoloną fryzjerką w zaawansowanej ciąży (za 6 tygodni urodzi się dziewczynka). Milutko się tak gadało i wyjątkowo szybko minęły te 3 godziny. No i się zaczęło. Pojechałam odebrać bilety na mecze (modląc się w duchu żeby ich nie zgubić) , przywiozłam babcię, przygotowałam atrybuty kibica i pojechałam na dworzec.
O 15 z minutami na peron zajechał ciufciolot z Warszawiakiem na pokładzie.Pojechaliśmy przebrać się w barwy narodowe i wziuu na meczyk. Przed halą pomalowaliśmy ślicznie twarze i dawaj kibicować.

POOOLSKA BIALO-CZERWONI POOOLSKA BIAŁO-CZERWONI !!!!
BO BOJU, DO BOJU, DO BOJU POLACY !!!!
KTO WYGRA MECZ ? POLSKA !!! KTO ? POLSKA !!! KTO? POLSKA POLSKA POLSKA !!!
mecz po wielkich bojach wygrali POLACY 3:2 .
W dobrych humorach, trąbiąc od czasu do czasu i wciąż śpiewając powoli powoli powolutku opuściliśmy parking.Zgarnelismy Giz i Słodkiego i po 22 dotarliśmy do mnie. Na stół wjechało winko,cytrynówka i martini i jak zwykle zresztą rozpoczęły się kalambury i skojarzenia.spędziliśmy miło (mam nadzieję) wieczorek i kawałek nocy. Spać położyłam się po 4 . Kolejna nieprzespana noc.
ziewwwww

Weekend - część pierwsza

PIĄTEK - czyli do domu pociąg wiezie nas.

Poranek nadszedł wyjątkowo szybko.Ze zdziwieniem odkryłam, że już 9. O 10 powinnyśmy opuścić pokój a tu połowa rzeczy niespakowana.Szybki prysznic załatwił sprawę ostatecznego budzenia.Rzeczy upchnięte chaotycznie, prężyły się w niemym proteście.Walizki zamykały się wyjątkowo opornie a właściciel kwatery przyjechał 30 minut za wcześnie.Mimo to wszystko przeszło dość gładko.Autobus na przystanku pojawił się o godzinie nieuwzględnionej w rozkładzie, ale zdąrzyłyśmy.Na prom wsiadałyśmy jakąś godzinę za wcześnie. Wnikliwa analiza procesu starzenia pewnego niemieckiego rowerzysty znacznie skróciła czas przeprawy.Mili panowie znieśli wyjątkowo ciężkie wciąż zaspane walizki z niewiarygodnie wysokich schodów pokładu widokowego.Czemu się na niego wdrapałyśmy? no jak czemu? zdjęcia można było zrobić ciekawsze.Na brzegu doczłapałyśmy do baru, który wyglądał jak wylęgarnia wszelakich chorób układu pokarmowego. Mozżnaby pomyśleć, że to nie punkt gastronomiczny a plan "FEAR FACTORY". Głód jednak okazał się silniejszy niż zdrowy rozsądek.Podjęłysmy ryzyko złapania zatrucia i wchłonełyśmy coś co miało być hamburgerem lub hot-dogiem.Do dziś żyjemy i mamy się dobrze. Niew wiem tylko czy to zasługa naszych odpornych organizmów czy też lekarstwa w płynie "sobieski drink". Zbliżał się czas odjazdu pociągu.Nasze walizki wjechały na peron a my doczłapałyśmy zaraz za nimi i wtem rozległ się męski głos, który zakomunikowł,że pociag TLK ze Świnoujścia do Krakowa przez naszą stację docelową stoi na stacji Świnoujście Port. Rozejrzałyśmy się dookoła. Stacja wspomniana wyżej zamajaczyła w oddali.Westchnęłyśmy zrezygnowane i ciągnąc walizy poczłapałyśmy w kierunku pociągu.Żeby jeszcze nas lekko poddenerwować, ze zbierających się chmur zaczęło leniwie padać.Marudząc niemiłosiernie dotarłyśmy do lokomotywy.Sprawdziłam bilety.No tak..nasz 10 wagon jest przedostatni.Odnalazłyśmy wagon.Odnalazłyśmy miejsca.No tak miały być w wagonie bez przedziałów.Jak zwykle w takich sytuacjach poutyskiwałyśmy na pekape.Pociąg leniwie ruszył i .... zatrzymał się na stacji Świnoujście.Gdyby wzrok Giz zabijał byłabym trupem.Przez następne 2 h porozkładane wygodnie drzemałyśmy. W Szczecinie pewna pani okazała nam bilet na miejsce Giz.Pewna siebie kazałam jej dokładnie sprawdzić czy aby się nie pomyliła jednoczenie wyjmując nasze bilety.Lekko się zdziwiłam gdy okazało się, że nasze miejsca znajdują się w wagonie 11, który nota bene nie ma przedziałów.Po raz kolejny w duchu dziękowałam Bogu, że wzrok Giz nie zabija.Reszta podróży minęła na czytaniu książek,denerwowaniu sie na dzieciory kopiące w siedzenia, na tłum koczujący w korytarzach uniemożliwiający przedostanie się do warsu (po raz trzeci dziekowałam Bogu, że wzrok głodnej Giz nie zabija) itp.
W domku byłam po 22.
Nom ale przynajmniej nie było nudno.

2006-08-14

w dwóch słowach

miało być kilka postów na temat wakacji w Świnoujściu, ale drodzy panowie, szanowne panie - nie będzie.Podsumuję wyjazd w kilku słowach : waga pokazuje plus 4 kg, stężenie alkoholu we krwi znacznie ponad normę i z tego powodu jak również okropnie niezdrowego sposobu odżywiania wątroba zaczęła rozpaczliwe nadawanie sygnału :
---...---

Z tego miejsca pragnę pozdrowić pana od wody z sokiem oraz przeprosić miłego poznaniaka.

w dwóch słowach - FAJNIE BYŁO - prawda Giz ?

2006-08-13

Fajnie, że jesteście ...

"pięć po dwunastej więc pora już wstać
dzien mocno chwycić nim on złapie mnie
otwieram oczy i biorę się w garść
nie ma czym przejmować się

bo jest paru ludzi
bo jest parę w życiu dobrych chwil
bo jest parę złudzeń które warto mieć by żyć (..)

czy sięgnę nieba czy sięgnę do dna
wszystko do przeżycia jest bo ..

bo jest paru ludzi
bo jest parę w życiu dobrych chwil
bo jest parę złudzeń które warto mieć by żyć (..)

z bagażem pełnym snów
po wszystko i po nic
wyruszam dziś donikąd znów
lecz zawsze warto iść (..) "


dziękuję tym paru ludziom, że są i znoszą to moje marudzenie. Fajnie, że jesteście :) naprawdę. To nie żadna ściema ja też czasem potrafię powiedzieć "dziękuję "

2006-08-10

Pozdrowienia z wakacji

wszystko dobrze STOP wypoczywam STOP pogoda w kratkę STOP woda w morzu ciepła STOP woda z sokiem zimna STOP wracam jutro STOP całuję Złośnica

2006-08-03

Świnoujście once again

Stało się.Jadę na wakacje!Co prawda tylko na tydzień ale bardzo się cieszę.Właściwie to mój pierwszy wyjazd sam na sam z Gizmo.Ciekawe czy się pozabijamy, czy będzie nam dobrze razem. Namówiłam ją na Świnoujście i bardzo się cieszę.Od dłuższego już czasu marzy mi się żeby pojechać tam znów.Jakieś 10 lat temu byłam tam ostatni raz.Jeździłyśmy z mamą, z mamy siostrą,babcią,tatą (skład się zmieniał) kilka razy z rzędu i mam sentyment do tego miasta.Do tego w mój pierwszy rejs wypływałam właśnie ze Świnoujścia, a właściwie to ze Szczenina, ale na pełne morze wyszliśmy w Świnoujściu.Stresa miałam przeokropnego.Bałtyk nie był nastawiony pokojowo i już na wysokości latarni morskiej zaczęło się nam robić niedobrze.Bałam się wtedy, że nie dam sobie rady, że los spłata mi figla i okaże się, że kompletnie nie nadaję się na żeglarza.Płynełam z totalnie obcymi ludźmi.Nie było na pokładzie nikogo, kogo znałabym dłużej niż 24h.Dodatkowo miałam z nimi studiować przez najbliższe 5 lat.Szybciej niż sądziłam okazało się, że mój żołądek nie należy do najgorszych.Ludzie okazali się całkiem sympatyczni a ja totalnie i bez reszty zakochałam się w morzu.Moja psychika zrobiła głosnie "uffff" kamień spadł z serca i od razu zrobiło się przyjemniej. 

do kart - krzyknął siwy Staś

"4 piwka na stół , w popielniczkę pet
jakaś damę roześmianą król przytuli wnet
gdzieś między palcami sennie płynie czas.."


Bardzo lubię takie niedziele.Siedliśmy w trójkę po śniadanku i kawce do stołu.Dadi przyniósł winko z piwnicy, no i się zaczęło. Graliśmy w tysiąca od 12 do 20 z przerwą na spalenie obiadu i wypuszczenie żółwia na spacer. Tak tak, nic mi się nie pomyliło. Mama odgrzewała obiad a my z dadim czyściliśmy akwarium.Obiad się przypalił,naczynie żaroodporne rozsypało się w drobiazgi a żółw spacerował do 20 , bo owszem akwarium umyliśmy, ale zapomnieliśmy wsadzić do niego żółwia.

wniosek : jak karty to tylko karty a nie jakieś tam obiady ! Czasami fajnie poleniuchować z rodzicami!

2006-08-02

duszę się na lądzie ... a przecież stare żaglowce po morzach jeszcze pływają





"Leżysz wtulony w pościel, coś cichutko mruczysz przez sen.
Łóżko szerokie, ta pościel świeża, za oknem prawie dzień.
A jeszcze niedawno koja, w niej pachnący rybą koc.
Fale bijące o pokład i bosmana zdarty głos.

nie gniewaj się kochanie , że trudno ze mna żyć
że zapomniałam kupić mleko i gary zmyć
lecz jeszcze niedawno pokład mym drugim domem był
tam nie stało się w kolejkach, tam nie było miejsca dla złych

Upłynie sporo czasu, nim przyzwyczaję się.
ten cały czas na morzu zamknięty w jeden dzień.
Skąd lekarz może wiedzieć, że za morzem tęskno mi.
Że duszę się na lądzie, że śni mi się pokład pełen ryb.

Wiem masz do mnie żal - mieliśmy do przyjacioł iść.
Spotkałam kolegę z rejsu, on w morze idzie dziś.
Siedziałam potem na kei, ze łzami patrzyłam na ląd.
Jeszcze przyjdzie taki dzień, kiedy opuszczę go ... a na razie...

to wszystko było minęło zostało tylko wspomnienie
już nie poczuję wibracji pokładu gdy kable grają
już tylko dom i ogródek i tak aż do ....
a przecież stare żaglowce po morzach jeszcze pływają"

powyższy tekst to przeróbka szanty "emeryt" dokładnie tak dziś się czuję i nucę ją pod nosem od samego rana.Odbyłam kiedyś dość burzliwą rozmowę na temat mojego pływania.Powiedział mi wtedy,że to bardzo samolubne wydawać kupę kasy na rejs, na moją zachciankę zamiast dorosnąć, pójść do pracy i inwestować w przyszłość.Chciał żebym wybiła sobie z głowy pływanie na kilka lat, żebym czerpała radość z układania sobie życia."kiedyś popłyniesz" mówił "teraz skończ studia- to teraz najważniejsze" ...nie rozumiał co to znaczy tęsknić za morzem.Odbierał to jako dziecinną samolubną zachciankę.Nie popłynęłam ... ale coś we mnie pękło, nie mogę do tej pory poradzić sobie ze studiami i znaleźć w sobie motywacji do niczego.Jego już obok nie ma, a ja zmarnowałam bardzo ciekawą propozycję.czy było warto? niestety nie.ktoś kiedyś powiedział, że życie to sztuka wyborów. Czemu ja zawsze podejmuję błędne decyzje? czemu po fakcie okazuje się, że to co odrzuciłam miało ogromne szane być czymś fajnym i wartościowym? może poprostu te moje decyzje są zbyt mało przemyślane, za bardzo poddane emocjom i wpływom innych, zbyt mało wynikające z tego czego moje JA tak naprawdę potrzebuje? no ale nie o tym miał być ten post ...tęsknię za morzem i duszę się na lądzie cholibka !
 Posted by Picasa

2006-08-01

nic na siłę - wszystko młotkiem

 daaawno daaaawno temu grupa jeszcze wtedy całkiem dobrych znajomych wybrała się na mazury.Łódek bylo bodajże 3 lub 4 . Kapitanem jednej z nich została chcąc niechcąc złośnica.Na pokładzie oprócz już wcześniej wspomnianej znajdowali się : złośnicowa siostra nie z krwi lecz z wyboru, gosia oraz 2 panów M. Pewnego pięknego dnia cała ekipa zgodnie acz pod naciskiem kapitana innej jednostki pływającej postanowiła zbadać dziki akwen omijany przez turystów szerokim łukiem. Powodem dziewiczości akwenu i braku przejawów konsumpcyjnego trybu życia naszego społeczeństwa był drobny acz bardzo znaczący zakaz pływania na silniku.Akwen tak zachwycił swoją ciszą przybyłych, że postanowili przenocować w gościnnych szuwarach.Radość wywołana brakiem jakichkolwiek sąsiadów znalazła swe odbicie w długich i donośnych śpiewach. Rano półżywi ze zdumieniem odkryli,że w tafli jeziora mogą się przejrzeć jak w lustrze. Cisza, flauta , klara ..jak zwał tak zwał byli skazani na inny napęd niż żaglowy.wszystkie jednostki wyposażone były w silniki ale żadna nie odważyła się go użyć.2 łajby przejęte czekającą je długą drogą pozbierały się i wypłyneły w momencie gdy załoga "gabrychy" (dowodzonej przez Złośnicę) zaczynała spożywać sniadanie.po obfitym mazurskim sniadaniu składającym się z serka giżyckiego i kanapek z konserwą panowie M upomnieli się o swoją porcję ptasiego mleczka. No i tutaj zrodził się przebiegły plan.Złośnica obiecała, że panowie dostaną nie tylko po jednym ptasim mleczku ale całe pudełko jeżeli wypłyną z tego jeziorka szybciej niż pozostali (ich cienie znikały już za horyzontem) Pomysł okazał się trafiony i panowie M dzielnie chwycili za pagaje. mkneli szybciej niż motorowka ze 100 konnym merkurym.Oczywiście panowie zdobyli pudełko ptasiego mleczka i uznanie w oczach swych niewiast a kapitan Z została posądzona przez pozostałe 3 łodzie o złamanie zakazu pływania na silniku.Kapitan Gabrychy jak to miała w zwyczaju zbyła to szyderczym smiechem ( i godzinnym fochem) ale i tak było warto :) wieczorem panowie M załapali się jeszcze na buziaki w dowód uznania ich zasług a co !